„Znalezione nie kradzione”
Gdy fascynacja literaturą zmienia się w obsesję…
Genialny autor i psychofan, który nie cofnie się przed
niczym. Detektywi znani z powieści „Pan Mercedes” znowu ruszają na ratunek!
Rok 1978. Morris Bellamy napada na farmę, gdzie przed
światem ukrywa się genialny pisarz, John Rothstein. Naraził się Bellamy’emu nie
tylko tym, że od lat niczego nie wydał. Zrobił coś gorszego: zmienił swojego
zbuntowanego bohatera – idola Morrisa i jego pokolenia – w oportunistę. Czyż
nie zasłużył na śmierć?
Znalezione pieniądze są tylko dodatkiem do łupu. Prawdziwy
skarb to sejf pełen rękopisów Rothsteina. Ale Morris długo nie będzie mógł ich
przeczytać, bo trafia do więzienia – i to z całkiem innego powodu.
W 2010 roku Peter Saubers, syn jednej z ofiar ataku Pana
Mercedesa, przypadkiem znajduje kufer, a w nim gęsto zapisane notesy i…
20 000 dolarów. Kiedy wkrótce Bellamy wychodzi na wolność, Peterowi
zaczyna grozić śmiertelne niebezpieczeństwo.
Detektyw Bill Hodges i jego dwoje pomocników muszą znowu
stanąć oko w oko z szaleńcem, w dodatku mocno zdesperowanym.
Tymczasem Zabójca z Mercedesa wciąż żyje.…
Po przeczytaniu pierwszej części trylogii „Pan Mercedes”,
która zostawiła mnie z wypiekami na twarzy i z nieodpartą chęcią przeczytania o
dalszych losach bohaterów, szybciutko sięgnęłam po część drugą – „Znalezione nie kradzione”. Spodziewałam się
równie wartkiej akcji i napięcia jakie King zbudował w swoim debiutanckim
kryminale, czyli części pierwszej. Czy właśnie to znalazłam w kolejnej?
W drugiej części książki spotykamy znanych nam już z „Pana
Mercedesa” bohaterów. Dla mnie było to pozytywne, ponieważ bardzo się z nimi
„zaprzyjaźniłam”. Polubiłam Billa, Holly i Jeremiego i było mi miło znów wspólnie
z nimi rozwiązywać kolejną zagadkę. W tej książce pojawiają się także nowe
postacie, takie jak Morris Bellamy – okrutny i nieprzewidywalny fanatyk
książek, czy Peter Saubers – młody chłopak, który wplątuje się w niebezpieczną
dla niego i jego rodziny historię. Petera polubiłam od razu i kibicowałam mu,
aby bez szwanku wykaraskał się ze wszystkich opresji.
Będę z Wami szczera – pierwsza połowa książki jakoś
specjalnie nie porywa. Poznajemy życie nowych bohaterów, śledzimy dalsze losy
tych starych, totalnie żadnej akcji, napięcia czy dreszczyku emocji.
Powiedziałabym, ot taka zwykła powieść obyczajowa. Jednak powoli, bardzo
powoli, King łączy ze sobą losy poszczególnych bohaterów w jedną spójną całość,
aby mniej więcej w drugiej połowie książki spleść je i sprowadzić do wspólnego
mianownika. Wtedy zaczyna się dziać! Tempo akcji diametralnie się zmienia,
przyspiesza, a z każdą stroną pozostawia nas prawie bez tchu. Już wtedy nie
mogłam oderwać się od lektury i do późnej nocy czytałam, aby dowiedzieć się jej
zakończenia.
Generalnie nie uważam, aby była to zła książka. Ogólnie
wypadła ona dobrze w moich oczach. Może nie jest to jakaś perełka wśród
powieści Kinga, ale na pewno warta jest przeczytania. Napisana jest zgrabnie,
spójnie, a wszystkie szczegóły są dopracowane. Książkę przeczytałam bardzo
szybko i muszę Wam przyznać, że jestem strasznie ciekawa ostatniej części
trylogii. Zapewne już niedługo po nią sięgnę i jak tylko ją przeczytam to
napiszę dla Was o niej co nieco. A tymczasem polecam „Znalezione nie
kradzione”.